Po próbie wszyscy padaliśmy ze zmęczenia. Cathleen wyciskaa z nas ósme poty. Dosłownie. Po dziesięciu minutach zaczął zbierać się lud, który albo chciał wziąć udział w przesłuchanach, albo posłuchać tych ofiar, co się zgłosiły.
Podszedłem do oniemiałej liderki.
-Miłego ogiarniania tej dziczy życzę-powiedziałem klepiąc ją po ramieniu.
-Ha ha ha... Bardzo śmieszne-powiedziała patrząc na mnie z nienawiścią.-Ludzie! Słuchajcie, dwie grupy: ci co tu przyszli na przesłuchanie i cała reszta!-wrzasnęła przekrzykując dziki tłum.
O dziwo posłuchali jej.
-Grupa jeden ustawia sę w kolejce do naszego gitarzysty...-tutaj mój jęk rozpaczy-...a reszta rozsiada się w siedzenach i nie przeszkadza!-pwiedziała.-Dick, zrób listę-zwróciła się do mnie.
Z miną wielce poszkodowanego poszedłem po notes i długopis, który zabrałem Cathleen i który specjalnie jej pogryzę.
Usiadłem za biórkiem, które stało sobie gdzieś za kurtyną z innymi rzeczami i z uśmiechem dzieciaka, które właśnie dowiedziało się, jakie prezenty dostanie na urodziny. Chołota ustawiła się w kulturalną kolejkę (nie licząc ty wszystkich wyzwisk, przepychanek, i licznych przekleństw). Zebrałem imoa, nazwia, niiedy umery telefonów... i podałem plik kartek raz długopis ukochanej liderce. Grzeznie wzięła ode mnie kartki i wyrwała mi długopis (razem z ręką, ale nikogo to nie obchodzi).
***
Więcej nie napiszę, bo nie chce misie. Następna notka postaram się jak najszybciej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz